The winning entry has been announced in this pair.There were 3 entries submitted in this pair during the submission phase. The winning entry was determined based on finals round voting by peers.Competition in this pair is now closed. |
Słońce stało w zenicie. Miedziana od pyłu tarcza wisiała pośrodku białawego, przybrudzonego nieba, pokraczny cień wił się i wybrzuszał pod podeszwami, to szary i niewyraźny, to nagle jakby ożywający, nabierający wyrazistości zarysów, napełniający się czernią, a wtedy szczególnie zniekształcony. Nie ma i nie było tu żadnej drogi - była pagórkowata szaro-żółta sucha glina, popękana, ubita, twarda, jak kamień, i do tego nieporośnięta, nijak nie można było pojąć, skąd bierze się taka masa pyłu. Dzięki bogu, wiatr wiał w plecy. Daleko z tyłu porywał niezliczone tony martwych rozżarzonych drobin i z bezmyślnym uporem wlókł je wzdłuż wypalonego przez słońce występu, wciśniętego pomiędzy przepaścią i Żółtą Ścianą, to podrzucając, porywając je do samego nieba wirującą protuberancją, to skręcając ciasno w wiotkie, prawie zalotne łabędzie szyje tornad, to znów zwyczajnie toczył je kłębiącym się wałem, a później, nagle rozjuszając się, ciskał kłującym pyłem w plecy, we włosy, smagał po mokrym od potu karku, wściekając się, chłostał po rękach, po uszach, zapełniał kieszenie, sypał za kołnierz … Niczego tu nie było, od dawna niczego tu nie było. A może, nigdy nie było. Słońce, glina, wiatr. Tylko czasami przetaczał się kręcący się i podskakujący, jak wygłupiający się błazen, ciernisty szkielet krzewu, wyrwany z korzeniami, bóg wie, jak z daleka. Ani kropli wody, żadnych oznak życia. Nic tylko pył, pył, pył, pył … Od czasu do czasu glina pod nogami znikała i zaczynało się nieprzerwane kamieniste kruszywo. Wszystko było tu rozpalone, jak w piekle. To z prawej, to z lewej zaczynały wyzierać z kłębów unoszącego się pyłu gigantyczne pozostałości skał – siwe, jakby przyprószone mąką. Wiatr i upał przydawały im najbardziej dziwaczne i niespotykane zarysy, przerażająco było to, że tak po prostu – to pojawiają się, to znowu znikają, jakby widma grające w swoją kamienną zabawę w chowanego. Żwir pod nogami stawał się coraz grubszy, odłamki skalne skończyły się nagle, a pod nogami znowu zaczęła odzywać się glina. | Entry #19264 — Discuss 0 — Variant: Not specified Winner
|
Słońce było w zenicie. Miedziana od kurzu tarcza zawisła w samym środku bladego brudnawego nieba, obleśny cień zwijał się i wybrzuszał tuż pod butami, tu szary i rozwodniony, a tu nagle, jakby ożył i odzyskał wyrazistość kształtów, wchłonął czerń – i właśnie taki był szczególnie szkaradny. Nie było tu nic, co przypominałoby drogę – wszędzie tylko pofałdowana szarożółta wyschnięta glina, popękana, martwa, twarda jak kamień, naga do tego stopnia, że zdawało się nie do pojęcia, skąd tu się bierze aż tyle kurzu. Dzięki bogu wiatr dął w plecy. Daleko, gdzieś z tyłu wciągał w siebie niezliczone tony paskudnego rozżarzonego prochu, który z tępym uporem wlókł za sobą wzdłuż wypalonego przez słońce występu, tkwiącego między przepaścią, a Żółtą Ścianą, to wypluwając go, jako tańczący do samego nieba wir, to zwijając ciasno w giętkie, prawie frywolne łabędzie szyje wyginających się wichrów, to po prostu tocząc go kłębiącym się wałem, aby za chwilę, zajadle cisnąć tą najeżoną mąką w plecy, we włosy, w przypływie szału chłoszcząc po mokrej od potu potylicy, siekając po rękach, uszach, zapychając kieszenie i ładując za kołnierz… Niczego tu nie było, nie było już od dawna. Być może nigdy nie było. Słońce, glina, wiatr. I tylko czasami przemykał, kręcąc się i podrygując, jak wykrzywiony w szyderczym uśmiechu błazen, kłujący szkielet krzaka, wydartego z korzeniami bóg wie jak daleko w tyle. Ani kropli wody, ani oznaki życia. Tylko kurz, kurz, kurz, kurz… Od czasu do czasu glina pod stopami gdzieś znikała, a na jej miejscu pojawiał się bezkresny nasyp kamiennego żwiru. Wszystko tu było rozpalone, jak w piekle. Raz z prawej, raz z lewej strony zaczęły wyłaniać się ze ściany rozpędzonego kurzu olbrzymie odłamy skalne – siwe, niby przyprószone mąką. Wiatr i upał formowały w nich najbardziej niezwykłe kształty i napawało strachem, że one tak nagle pojawiają się i znikają, jak gdyby duchy bawiły się w kamiennego chowanego. Kamyki pod nogami stawały się coraz większe, aż nagle żwirowisko ustępowało, a pod nogami znów dudniła glina. | Entry #22147 — Discuss 0 — Variant: Not specified
|
Słońce było w zenice, miedziany krąg zawisł pośrodku nieczystego nieba. Dziwaczny cień kurczył się i unosił pod podeszwami - szary i rozmyty, po chwili jakby ożywał, przybierał wyraziste kształty, nasycał czernią – co czyniło go jeszcze bardziej osobliwym. O drodze nawet nie było mowy - była pagórkowata, żółto- szara sucha glina, pękająca, ubita i twarda jak kamień; niepojęte: skąd brała się ta masa kurzu. Na szczęście wiatr wiał w plecy, daleko, gdzieś z tyłu porywał niezliczone tony gęstego, rozpalonego pyłu i z tępym uporem włóczył je po wypalonym słońcem ustępie wciśniętym między przepaść a Żółtą Ścianą. Wyrzucał go wijącymi się protuberancjami do samego nieba, po czym zwijał w kokietliwe niczym łabędzie szyje trąby powietrza, by następnie ciągnąć kłębiącym się wałem, aż nagle rozwścieczony ciskał piekący pył w plecy, włosy, dziko chlastał po karku mokrym od potu, smagał po rękach, uszach. Napełniał kieszenie, wciskał się za kołnierz.. Niczego tu nie było, od dawna niczego nie było, zapewne nigdy nie było. Słońce, glina, wiatr. Tylko od czasu do czasu przeleciał kłujący szkielet krzaka krzywiący się w błazeńskim grymasie, wyrwany bóg wie jak daleko stąd. Ani kropli wody, żadnych oznak życia. Tylko pył, pył, pył, pył… Od czasu do czasu glina znikała spod nóg, i pojawiało się kamienne kruszywo. Wszystko rozpalone – jak w piekle. To z prawej, to z lewej, z kłębów niesionego pyłu wyłaniały się połacie skał – siwe, jakby oprószone mąką. Wiat i żar przydawały im dziwaczne i nieoczekiwane kształty, i przerażało, że tak po prostu to pojawiają się, to znikają – jakby grały w kamiennego chowanego. Żwir pod nogami stawał się coraz grubszy, wkrótce i on się skończył, a pod nogami zaskrzypiała glina. | Entry #22174 — Discuss 0 — Variant: Not specified
|